poniedziałek, 12 grudnia 2016

Mamo pracuj w IT

Zdjęcie miejsca Krzywy Komin z logo organizacji Mamo Pracuj

Prezentacje w Krzywym Kominie

28. listopada brałam udział w spotkaniu organizowanym w ramach projektu #MamoPracujwIT. Inicjatywa wspierania się kobiet poszukujących nowej drogi zawodowej w branży informatycznej trwa. Zaczynam nawet rozpoznawać twarze niektórych działaczek.

Głównym partnerem wydarzenia w Krzywym Kominie była Nokia. Znów miałam okazję usłyszeć dlaczego warto próbować swoich sił w tej firmie. Przykład centrum Nokii pokazuje, że branża IT jest szczególnie przyjazna rodzicom. Możliwość pracy zdalnej oraz elastyczne godziny wykonywania obowiązków są bardzo atrakcyjnymi argumentami, gdy dzieci są małe lub często chorują. Ponadto, aspekty wymienione powyżej stają się niezwykle cenne, gdy trzeba logistycznie zaplanować, kto i kiedy ma odprowadzać, a później odebrać dzieci z instytucji edukacyjnych, żeby nie stać godzinami w korkach.

Dodatkowo bardzo przemawiał do mnie przytoczony przez przedstawicielkę Nokii argument pracy koncepcyjnej, czyli nastawionej na wykorzystywanie swoich szarych komórek. Będąc księgową codziennie robiłam właściwie to samo i czasami miałam wrażenie, że moje szare komórki obumierają podczas pracy nad fakturami. Praca koncepcyjna jawi mi się więc jako atrakcyjne przeciwieństwo moich dotychczasowych wyzwań zawodowych.

Spotkanie w Krzywym Kominie było też dobrą okazją, żeby uzmysłowić sobie, ile jeszcze innych ciekawych rzeczy dzieje się dla kobiet zainteresowanych IT we Wrocławiu. Sylwia Robak z wrocławskiej społeczności Women in Technology wymieniła między innymi grupy PyLadies, WrocLove Geek Girls Carrots, UX Wrocław i WrotQA. Warto o nich poczytać, zapisać się do nich na Facebooku i brać udział w organizowanych przez nie wydarzeniach. Do grupy Women in Technology i Geek Girls Carrots dołączyłam na Facebooku, dzięki czemu dowiaduję się na bieżąco o ciekawych spotkaniach i warsztatach.

Ostatnią prezentacją była promocja strony internetowej Kodilla.com. Jest to szkoła programowania online inspirowana Codecademy, z tym, że Kodilla oferuje kursy po polsku. Można na tej stronie zrobić bezpłatny test sprawdzający predyspozycje do wykonywania zawodu programisty. Dostępne są też dwa darmowe kursy: wprowadzenie do HTML i podstawy CSS. Jeden ze slajdów w prezentacji Kodilli pokazywał rozbieżność między liczbą studentów informatyki (270 tys.) a zapotrzebowaniem na programistów (1 mln) do roku 2020. Oznacza to, że branża IT będzie chciała zatrudniać nie tylko absolwentów uczelni wyższych, ale również samouków internetowych. Pięcioletnie studia informatyczne nie są więc absolutną koniecznością, żeby znaleźć pracę w tym sektorze. Daje to szansę na przebranżowienie osobom takim, jak ja.

Inspirujące mamy

W drugiej części spotkania cztery mamy z branży IT opowiadały o swojej drodze do obecnej pracy i o tym, jak się im w niej podoba. Wysłuchałam więc czterech ciekawych historii:  Kasi - pracownicy Nokii (znanej mi już z wykładów Girls 4 Girls) , Stefanii - testerki z Objectivity, Karoliny - dawniej pani architekt, teraz pracownicy IBM oraz Igi - specjalistki w dziedzinie User Experience. Najbardziej mi bliska ze względu na podobieństwo do mojej własnej sytuacji była opowieść Kasi. Z tą drobną różnicą, że Kasia ma dziecko w wieku szkolnym, więc mogła poświęcać czas, w którym jej dziecko miało lekcje na swoją naukę testowania i zagadnień telekomunikacyjnych. Po panelu można było chwilę porozmawiać z dziewczynami osobiście. Wykorzystałam tę okazję na podpytanie Stefanii o to, w jakich wrocławskich firmach można rozpocząć poszukiwanie pracy, żeby zdobyć pierwsze doświadczenia zawodowe.


Spotkanie Mamo Pracuj w IT zostało zaplanowane na dwie godziny. Skończyło się po około dwóch i pół, a i tak nie zdążyłam porozmawiać jeszcze z dziewczynami z Nokii. Szczególnie zaintrygowała mnie mama trójki dzieci z widowni, która w tygodniu przed wydarzeniem w Krzywym Kominie dostała pracę w Nokii. Wspomniała, że właśnie przeżyła pierwszy od dawna weekend bez nauki, razem z dziećmi, bo w każdy poprzedni mąż wywoził gdzieś pociechy, a ona zostawała w domu, żeby się uczyć. To jedyna podpowiedź w kwestii zorganizowania czasu na naukę przy małych dzieciach w domu. Rzeczywiście, raz udało mi się wysłać moją rodzinę na weekend do dziadków i wtedy najwięcej udało mi się pouczyć. Niestety nie da się tego sposobu wprowadzać w życie co weekend. U mnie nie da się częściej niż raz na miesiąc. Wydaje mi się więc, że w mojej sytuacji przekwalifikowanie zajmie po prostu więcej czasu niż u Kasi z Nokii i tej wspomnianej mamy trójki dzieciaków.

Ostatecznie, całe wydarzenie pt. Mamo Pracuj w IT utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto próbować dalej się przebranżawiać, bo jest w świecie IT jeszcze sporo miejsca dla kobiet.

czwartek, 1 grudnia 2016

Pierwsze próby praktyczne

Pierwszy dzień - rodzaje testów

Jestem już po drugim zjeździe w WSB. Mimo, że nie poczyniłam wielkich postępów w nauce od zeszłego miesiąca, to czułam się na zajęciach pewniej. Znów poznałam sporo teorii dotyczącej tym razem podziału testów według ich funkcjonalności. Nie było w tym nic skomplikowanego. Natomiast część zajęć miała wreszcie wymiar praktyczny.

Po wysłuchaniu wykładu w około siedmioosobowych grupach mieliśmy za zadanie wymyślić przypadki testowe dla strony internetowej wizzair. Pracowaliśmy razem na dokumencie googlowskim, więc każdy mógł śledzić, co nowego dopisują inni. Magia techniki - coś się pojawia na moim ekranie w momencie, kiedy ktoś inny pisze to na swoim komputerze.

Wyzwaniem stało się nie tyle wymyślenie przypadków testowych, co próba zorganizowania pracy z zupełnie nieznanymi ludźmi. Większość z nas widziała się przecież w sobotę drugi raz w życiu, a tu mieliśmy za zadanie na podstawie kilku podpowiedzi i przykładów przygotować plan działania i podzielić się jakoś pracą w grupie.

Nie lubię takiego chaosu, jaki zapanował po wydaniu polecenia, że mamy napisać przypadki testowe. Starałam się więc nad nim zapanować przyjmując rolę organizatora, spisując kategorie funkcjonalności, które chcemy przetestować. Wydawało mi się, że wiele osób nie do końca wie, co ma robić i jak się za to zabrać. Ale trzeba było coś wyprodukować i to szybko, więc coś tam nam wyszło. W idealnym świecie poświęciłabym więcej czasu na zawiązanie jakichś relacji w naszym zespole i gruntowniejsze przedyskutowanie planu naszej pracy.

Samo nauczenie się sporządzania scenariuszy testowych wydaje mi się teraz tylko kwestią dalszej praktyki. Na przykład, żeby przetestować przypadek użycia strony wizzair do rejestracji użytkownika, można stworzyć sytuację o tytule "rejestracja użytkownika z użyciem poprawnych danych". Wypisujemy wtedy wszystkie kroki, które należałoby przejść w celu efektywnego zarejestrowania użytkownika na stronie wizzair. W analogiczny sposób można stworzyć scenariusze dla sytuacji wyjątkowych, jak np. niepoprawne dane dla formularza rejestracji i napisać, co powinno się wydarzyć w takim wypadku.

Ważne, żeby poszczególne kroki w każdym przypadku testowym były jak najbardziej szczegółowe. Zamiast pisać "Wpisz niepoprawne dane", zdecydowanie lepiej będzie napisać "Wpisz w pole <Imię> ciąg cyfr <1234>" Podobnie można by przetestować inne scenariusze dla takich przypadków użycia strony jak logowanie, wyszukiwanie lotów, wyszukiwanie hoteli, rezerwacja samochodu, czy zamawianie newslettera.

Ten rodzaj testowania, bez zagłębiania się w sferę kodu kryjącego się za tym, co widzimy np. w przeglądarce internetowej, nazywa się testowaniem czarnoskrzynkowym. Nie jest w nim potrzebna znajomość programowania, więc może ją wykonywać każdy informatyczny laik. Nie jest to trudne, dam sobie z tym na pewno radę.

Drugi dzień - przygotowywanie środowiska programistycznego i pierwsze próby Pythona

Na moim kierunku studiów mam kolegę w grupie bardziej zaawansowanej, który zajęcia z programowania miał w sobotę, a rodzaje testów poznawał w niedzielę - odwrotnie niż ja. Podczas przerwy obiadowej w sobotnich zajęciach wyglądał na bardzo zmarnowanego. Sam też przyznał, że czuje się przytłoczony tempem pracy i ilością wiedzy do przyswojenia. Nieco mnie to zestresowało, bo mogło być przepowiednią tego, co mnie czeka w niedzielę. Jednak tempo mojej grupy jest zdecydowanie bardziej komfortowe. Czułam, że nadążam z instalowaniem całego potrzebnego oprogramowania (Linux, Virtual Box). Poznałam kilka podstawowych komend potrzebnych do tworzenia, przeglądania i modyfikowania plików na konsoli Linuxa. Po przygotowaniu środowiska do pracy z Pythonem miałam też okazję sama wypróbować tworzenie zmiennych i poćwiczyć na nich instrukcje takie, jak sprawdzanie długości listy lub ciągu znaków, dodawanie elementów do list, działanie pętli i instrukcji warunkowych. Same podstawowe rzeczy. Ponieważ bardzo podobne zadania robiłam podczas kursu online w Codecademy (w którym wykorzystywałam symulację konsoli w przeglądarce), nie miałam większych problemów z tą częścią zajęć. Po dniu praktycznych ćwiczeń na wirtualnej maszynie byłam z siebie zadowolona.

Im więcej dowiaduję się o testowaniu, tym łatwiejsze mi się wydaje. Mimo, że mam wykształcenie humanistyczne, nie czuję się całkiem zagubiona w tym odłamie technicznego świata. Oswajam Pythona i oswajam się z myślą, że dam sobie radę z testowaniem.

piątek, 18 listopada 2016

Rozterki mamy

Cherubiny

Bycie na urlopie wychowawczym nie jest czasem wolnym. Bycie mamą jest pracą, za którą marzy się zapłata w postaci pogodnych uśmiechów słodkich cherubinków. Nierzadko jednak w zamian za spokojną próbę perswadowania, żeby na podwórko założyć kurtkę, dostaję spazmy na podłodze w wykonaniu Fistaszka. Natomiast podziękowaniem za pożywną zupę w chorobie bywa tupanie nóżkami Księżniczki. Tak, tak, poznajcie moje latorośle: Księżniczka, lat 6, zodiakalna Waga, jak tatuś, właśnie zaczęła pierwszą klasę; uwielbia rysowanie i z fascynacją śledzi losy Winx oraz Fistaszek, lat 2, Lew, jak mamusia; na drugie ma "Ja sam", pasjonuje się majsterkowaniem, potwornymi samochodami i stworami. Często trudno przy tej na przemian wesoło-marudnej dwójce  myśleć o programowaniu i nauce.

Kiedy latem uczyłam się Pythona, wstawałam o 5:50, żeby wykonać powitanie słońca i z energią jogi zasiąść do kursu kodowania. Miałam około godziny na niczym nie zmąconą naukę. W okresie jesienno-zimowym dałam sobie spokój z planowaniem nauki o świcie, bo i tak około 6:30 Fistaszek-budzik włącza się alarmem o wydźwięku "Mamo, już wyspałem". Poza tym, kiedy rano jest ciemno, jakoś bardziej chce mi się spać. Nawet nie ma zapowiedzi słońca do powitania. Ale dzieci to co innego. One podobno nie śpią, tylko się ładują. Jesienią/zimą ten młodszy wydaje się potrzebować ładowania mniej więcej do 3/4 baterii.

Obowiązki

Mimo, że nie sprzątam domu nawet w połowie tak często i dokładnie jak lubię, to czasu na uczenie się mam ciągle za mało. Jedno pranie goni drugie, potem to pranie trzeba rozwiesić, bo nie wszystko można wysuszyć w suszarce bębnowej, następnie poskładać (nie jestem na tyle szalona, żeby cokolwiek prasować), a Fistaszek woła - "pobaw się ze mną autami." No to jeździmy! Pal licho Ruby i rodzaje testów. Zygzak i Złomek snują swoje bujdy na resorach, w międzyczasie pomagając nam rozładować lub załadować zmywarkę do naczyń. A ja mam nadzieję, że jak Fistaszek pójdzie na drzemkę, to posiedzę nad czymś naukowym. Niestety w czasie jego drzemki, trzeba zrobić obiad, bo już ssie w żołądku. No i Księżniczkę trzeba odebrać ze szkoły, żeby za chwilę pomagać jej z zadaniem domowym. Wybija godzina 16:00. Kiedy to zleciało? Może tata przyjdzie wkrótce? A może jednak musi dokończyć coś w pracy albo korki są po drodze? No więc dalej negocjuję warunki rozejmu między rodzeństwem lub pomagam się przebrać w spódnice baletowe i włączyć muzykę do harców.

Mimo, że nie było chwili, aby odsapnąć, okropnie frustrujące jest poczucie, że przez cały dzień nie zrobiło się nic pożytecznego. Owszem, opieka nad dziećmi i domem jest pożyteczna, jednakże sprawującemu ją opiekunowi nie przynosi wymiernych korzyści. Bo co się posprząta, zaraz nabałaganione; co się opróżni kosz na bieliznę, już pełny - a nauka i tak leży odłogiem.

#MamoPracujwIT

Zapisałam się na spotkanie #MamopracujwIT. Z niecierpliwością czekam na poznanie innych mam w sytuacji podobnej do mojej. W grupie siła:). Może dziewczyny przedstawiające swoje prezentacje oraz te z widowni będą miały jakieś nieszablonowe sposoby na ogarnięcie domu, dzieci i IT.
Mimo, że to dopiero początek mojej przygody w branży informatycznej, już drugi raz będę miała okazję uczestniczyć w wydarzeniu mającym na celu przyciągnięcie do niej kobiet. Świadomość, że istnieją w IT społeczności i spotkania o charakterze grup wsparcia dla kobiet jest bardzo budująca. Podoba mi się to.

czwartek, 3 listopada 2016

Pierwszy zjazd w WSB

Dzień pierwszy

15 i 16 października 2016 odbył się pierwszy zjazd w WSB. Czekając na zajęcia w korytarzu przed salą spoglądałam na całą grupę ludzi z mojego kierunku i czułam się bardzo stremowana. Poziom mojej wiedzy o programowaniu i testowaniu był bliski zeru. Wydawało mi się, że każdy dookoła wygląda na bardziej rozgarniętego technicznie ode mnie.

Zajęcia zaczęły się od krótkiego testu, który miał dać prowadzącym rozeznanie, jak najlepiej podzielić 50 osób na dwie grupy przybliżone poziomem wiedzy. Testu się nie krępowałam. Wiedziałam, że nic nie umiem, więc więcej skorzystam w grupie początkującej, niż w tej mającej już jakieś rozeznanie w kodowaniu lub testowaniu. Tam też mnie przydzielono. I dobrze.

W pierwszy dzień sporo było podstawowej teorii odnośnie tego, czym jest testowanie i jakie są zadania testera. Poruszane tematy nie były trudne, choć przedstawione zostały w mało jeszcze usystematyzowany i nieco chaotyczny sposób. Do tej pory nie rozumiem różnicy między walidacją a weryfikacją na podstawie przykładu formularza internetowego z danymi osobowymi. Nie będę się tym teraz przejmować, bo podręcznikowe definicje tych dwóch pojęć jako takich rozumiem. Czego nie zrozumiem na zajęciach, mogę doczytać w domu. Zawsze mogę też zwrócić się o pomoc do wujka Googla, no i do męża informatyka.

Certyfikacja

Dostałam sylabus, którego muszę nauczyć się, żeby poradzić sobie ze zdaniem międzynarodowego egzaminu dla testerów ISQTB na poziomie podstawowym. Uczyłam się trochę w zeszły weekend i mam mieszane uczucia co do tego sylabusa i samego testu. Zalatuje to nieco zasadą "zakuć, zdać i zapomnieć", bo jak inaczej wyjaśnić to, że trzeba się nauczyć, jakie dokładnie zwroty wchodzą w skład procesu testowania, a jak się jakieś słowo przekręci albo połączy element z jednego etapu procesu z elementem z drugiego etapu, to odpowiedź nie jest zaliczona jako prawidłowa. Konkretny przykład:

Według sylabusa*:
Podstawowy proces testowy składa się z następujących czynności:
  • planowanie i nadzór nad testami
  • analiza i projektowanie testów
  • implementacja i wykonanie testów
  • ocena kryteriów zakończenia i raportowanie
  • czynności zamykające test
A pytanie testowe nawiązujące do tego zagadnienia brzmi:

Który z poniższych jest czynnością w podstawowym procesie testowym:
  1. Analiza i wykonanie testów
  2. Planowanie i nadzór
  3. Planowanie i analiza testów
  4. Ocena wykonania testów

W tym przypadku odpowiedzią prawidłową ma być 2, bo jako jedyna kropka w kropkę odpowiada opisowi z sylabusa. Trochę może człowieka rozboleć głowa podczas rozwiązywania takich testów, kiedy sobie próbuje przypomnieć, jak dokładnie były sformułowane definicje w sylabusie, żeby nie popełnić jakiegoś zonka na teście.

No, ale trudno... Test wyboru nie jest idealną formą sprawdzenia wiadomości, natomiast jest formą najszybszą. Tak więc muszę się z tym pogodzić i wyuczyć na pamięć tych wszystkich zwrotów. Nie jest to bynajmniej nic gorszego do przejścia niż rzeczy, których musiałam się uczyć na przykład na wstępie do literaturoznawstwa na filologii angielskiej.

Dzień następny

Drugiego dnia przedstawiono nam podstawowe zagadnienia dotyczące Pythona. Bardzo mi pomogło to, że widziałam ten język na kursie online i trochę w nim pisałam. Owszem nie rozumiałam wszystkiego, co pokazywał prowadzący, ale zdecydowaną większość tak. Resztę mam nadzieję zrozumieć w trakcie ćwiczeń na następnych zjazdach.

Panowie prowadzący zajęcia w WSB twierdzą, że zostanie testerem nie jest trudne dla ludzi spoza branży informatycznej. Pan Adam Przybyła, który uczy nas Pythona wręcz upiera się, że znając angielski można się nauczyć języka programowania dużo szybciej. Mój mąż też tak twierdzi, a i ja po pierwszym zjeździe zaczynam coraz bardziej w to wierzyć.


*Cytowane fragmenty pochodzą z sylabusa pt. "Certyfikowany tester. Plan poziomu podstawowego" wersja 2011.1.1, copyright Stowarzyszenie Jakości Systemów Informatycznych (SJSI).

niedziela, 30 października 2016

Ujarzmić Pythona

Będąc osobą nie związaną dotychczas z informatyką (a jedynie z informatykiem, co w żaden sposób nie poprawiało mojej wiedzy programistycznej) poprosiłam WSB o sugestie, jak mogę się przygotować do zajęć. Kierownik merytoryczny studiów zaproponował, abym pouczyła się jednego z języków programowania: ruby, Python, swift lub golang. Wszystkie brzmiały dla mnie jednakowo obco. Skoro jednak na zajęciach mieliśmy używać Pythona, zdecydowałam się zacząć właśnie od niego. Według moich wstępnych poszukiwań - przeprowadzonych z pomocą profesora Googla - Python miał być dobrym i prostym językiem na start, umożliwiającym tworzenie aplikacji webowych, gier, wyszukiwarek, etc. Dodatkowo jego nazwa pochodzi od Latającego Cyrku Monty Pythona, co wydało mi się zachęcające, bo wskazywało, że jego twórca miał poczucie humoru.

Trochę zwlekałam z rozpoczęcia przygody z Pythonem. Mail od WSB z poradami dla laików zawierał kilka linków do książek i internetowych tutoriali. Najtrudniej było wybrać jeden ze sposobów nauki tak, aby wreszcie zacząć się uczyć. Instynktownie nie mam zaufania do uczenia się programowania z książek. W moim przypadku szybko mogłabym się zniechęcić. Jeśli na papierze coś wydawałoby mi się zbyt skomplikowane, nie wierzyłabym, że można tego spróbować w wirtualnym świecie. Większość proponowanych tutoriali działała na zasadzie "zanim zaczniemy, zainstaluj to czy tamto, wejdź tu, wpisz to etc." Już to było trochę zniechęcające, a do tego teoria znajdowałaby się na jednej stronie, a ćwiczenia musiałabym wykonywać gdzie indziej.

Kurs internetowy przygotowany przez Codecademy nie wymagał instalowania żadnego programu. Na dodatek w warstwie wizualnej łączył w sobie:
  • teorię,
  • opis zadania do wykonania,
  • edytor kodu,
  • konsolę, która wyświetlała rezultaty z wyprodukowanego przeze mnie kodu.
Wszystko w jednym miejscu - idealnie!

W kursie Codecademy podobało mi się to, że lekcje były dosyć krótkie. Miałam poczucie, że udaje mi się w czasie jednej sesji zakończyć dany temat lub zyskać konkretną umiejętność. Jest to ważne dla podtrzymywania motywacji, kiedy człowiek uczy się zupełnie nowych, czasami trudnych rzeczy. Każda lekcja w kursie miała krótką część teoretyczną, a następnie sporą dozę sprawdzania teorii w praktyce. Nie bez znaczenia było też to, że twórcy kursu wykazywali się poczuciem humoru i nawiązywali, gdzie tylko się da do Monty Pythona. To sprawiało, że nauka stawała się przyjemniejsza. No i kurs jest zintegrowany z forum użytkowników, więc gdy się utknie na jakimś zadaniu i nie wie się, jak iść dalej, można sprawdzić, jak wybrnęli z podobnych opałów inni. Ostatecznym kołem ratunkowym był telefon do męża informatyka.

Humanistyczne zdolności językowe pomagały mi zrozumieć, że w programowaniu istnieją pewne zasady, jak w gramatyce i trzeba się ich trzymać, żeby komputer zrobił to, co chcemy - żeby nas zrozumiał. Żeby coś zadziałało, trzeba w odpowiednim miejscu zrobić wcięcie w tekście albo nie można tego wcięcia zastosować, bo będzie jakaś katastrofa. Jest pewien zestaw poleceń i funkcji, jak słówek i zwrotów w żywym języku, które muszą zostać użyte, żeby "dogadać się" z naszą maszyną i uzyskać oczekiwany efekt.

Ale programowanie to też sporo arytmetyki - musiałam sobie przypomnieć, że istnieją liczby całkowite (integers), liczby ułamkowe (floats), reszty z dzielenia (modulo) itp. i co z nimi można robić. Na co dzień mało się nad tym zastanawiam, nawet robiąc zakupy. Wyzwaniem były też dla mnie rozważania logiczne (booleans), czy coś jest Prawdą czy Fałszem i wykorzystanie tego przy tworzeniu funkcji, która miała powodować pojawienie się jakiegoś wyniku. Niektórych tematów związanych stricte z arytmetyką nie udało mi się przejść w ogóle (np. wykorzystanie silni czy mediany), ale około 90% kursu zdołałam zaliczyć poznając podstawowe pojęcia i zagadnienia Pythona. Miałam okazję realizować zadania matematyczne takie, jak obliczanie podatku i napiwku w restauracji lub obliczanie kosztów wczasów. Próbowałam też stworzyć prowizoryczną stronę dla sklepu internetowego, a nawet zagrać z komputerem w statki.

Nie potrafię stwierdzić, czy nauczyłam się Pythona. Powiedziałabym, że się z nim zapoznałam i mnie nie udusił. Przynajmniej potrafię zrozumieć, co różne dziwne zwroty w kodzie oznaczają i rozszyfrować, co mają za zadanie zrobić. Wydaje mi się, że mogę nauczyć się programowania jedynie ćwicząc dalej i poznając kolejne języki. Myślę, że teraz spróbuję pouczyć się np. Ruby. Ciekawe czy są jakieś podobieństwa i czy znając już trochę Pythona będę mogła szybciej nauczyć się Ruby. Zanim wyjechałam do Skandynawii podszkalałam się z niemieckiego, bo wiedziałam, że gramatyka niemiecka jest podobna do skandynawskiej. Rzeczywiście było mi łatwiej uczyć się zupełnie obcego, niszowego języka, bo rozumiałam coś z innego znanego mi nieco języka i bazowałam na tych podobieństwach. Mam nadzieję, że w kodowaniu będzie podobnie.

Skąd się tutaj wzięłam

W kilku odcinkach spróbuję opisać, co zrobiłam do tej pory, by z młodszej księgowej ze znajomością jednego z języków skandynawskich, a wykształceniem humanistycznym w dziedzinie filologi angielskiej zostać testerką oprogramowania.

W mojej dotychczasowej karierze występowałam w różnych rolach. Z racji wyuczonego zawodu, przez dwa lata nauczałam języka angielskiego w szkole podstawowej, a przez następny rok zajmowałam się tłumaczeniami w biurze tłumaczeń. Potem wyjechałam na cztery lata do Skandynawii, dołączając do męża pracującego jako programista, gdzie miałam okazję nauczenia się kolejnego języka. Dodatkowo zrobienie licencjatu z zarządzania informacją, pozwoliło mi na realizację kilkumiesięcznych praktyk studenckich polegających na wsparciu projektu informatycznego w jednej z firm farmaceutycznych. Projekt ten nie wymagał dogłębnej znajomości narzędzi czy zagadnień informatycznych, a raczej przeanalizowania potrzeb użytkowników i dostosowywania do nich istniejącej platformy informatycznej.

Po powrocie do Polski, znajomość języka dość unikalnego na rynku wrocławskim, pomogła mi w znalezieniu pracy w tzw. shared service center. Po dwóch latach codziennego powielania tych samych czynności w zawodzie księgowej poczułam, że chciałabym coś zmienić, że chciałabym móc rozwijać się intelektualnie w nowym kierunku. Nie widziałam dla siebie takiej możliwości w firmie, w której pracowałam. Gdy odchodziłam na urlop macierzyński, a następnie wychowawczy, postanowiłam znaleźć dla siebie nowe, ciekawsze zajęcie.

Kłopot w tym, że nie miałam pomysłu na dalszą karierę. Próbowałam z pomocą coachingu odnaleźć swoje powołanie, ale nie czułam, że potrafię nazwać jedną pasję, która przyniosłaby mi zawodowe i ekonomiczne spełnienie. Nie kieruje mną jedna konkretna pasja, a raczej ogólnie pojęta ciekawość świata i zdolność dostosowywania się do nowych sytuacji. Zresztą nie wydaje mi się, że musimy podążać za jakąś wielką pasją, aby poczuć, że osiągnęliśmy sukces. Stąd, za sugestią męża, postanowiłam spróbować przebranżowić się na testerkę oprogramowania. Nie dlatego, że codziennie rano zaczynam dzień od czytania o nowinkach technicznych i znam wszystkie najnowsze modele telefonów komórkowych. Wybrałam testowanie, ponieważ chciałabym mieć dobrze opłacalne zajęcie w sektorze, który ma jeszcze przed sobą długą przyszłość. Ponadto podoba mi się kultura pracy w branży informatycznej. Wydaje mi się być bardziej nastawiona na współpracę zespołową i bardziej cenić ludzi jako jednostki. W korporacji raczej czułam się jak trybik, od którego niewiele zależy i który bardzo łatwo wymienić na inny.

Ponieważ jednak uważam się za umysł humanistyczny i czuję, że nie dla mnie są studia informatyczne, to mierząc siły na zamiary, chcę spróbować testowania, gdzie aby zacząć wystarczy znajomość programowania na poziomie podstawowym. W maju 2016 zapisałam się więc na podyplomowe roczne studia w Wyższej Szkole Biznesu we Wrocławiu na kierunku Tester oprogramowania dla aplikacji mobilnych i serwerowych. Mam nadzieję, że da mi to podstawy wiedzy i pozwoli poczuć, że mam szanse na rynku pracy w nowej dla mnie dziedzinie. Ponieważ jestem dopiero na początku drogi przekwalifikowywania się, nie znam skutecznej recepty na osiągnięcie swojego celu, ale zapraszam Was do uczestniczenia razem ze mną w tej drodze i przekonania się wspólnie, czy to co robię zaprowadzi mnie do celu.

niedziela, 23 października 2016

Początek


Logo projetu girls 4 girls

Brałam wczoraj udział w wykładach organizowanych przez Nokię w ramach akcji girls 4 girls. Celem wykładów i warsztatów jest przekonanie dziewcząt i kobiet, że warto zainteresować się technicznymi dziedzinami nauki i wybrać związaną z nimi karierę.

Nie udało mi się zapisać na warsztaty z programowania, bo zabrakło już miejsc, ale posłuchałam czterech wykładów dotyczących testowania. Pierwsza opowiadała o swojej drodze przebranżowienia Katarzyna Meinhardt. Przedstawiła ona inspirujące świadectwo, że można zostać testerką nie mając informatycznego zaplecza edukacyjnego. Jej pytanie do publiczności "Czy któraś z Was chciałaby się przebranżowić?" wywołało pojawienie się lasu rąk. Dało mi to do myślenia, że na warsztaty nie przyszły same technicznie wykształcone dziewczyny, ale wiele osób w sytuacji podobnej do mojej. Czyli próbujących nabyć umiejętności zupełnie im do tej pory obce. Co więcej, to wystąpienie dodało mi otuchy, bo skoro dziewczyna zajmująca się wcześniej handlem została testerką, to może i mi uda się testowania nauczyć.

Po wystąpieniu Kasi, w przerwie przed kolejnym wykładem wiele dziewczyn podchodziło, aby porozmawiać, zadać dodatkowe pytania i prosić o wskazówki, co dokładniej trzeba zrobić, żeby zostać testerką. Obserwując tę sytuację, ba nawet biorąc w niej czynny udział, coś mnie natchnęło. Dziewczyny szukają konkretnych wskazówek; są ciekawe, co zrobić, żeby się przebranżowić bez konieczności zaczynania kolejnych studiów. Ta myśl zmotywowała mnie do spisania mojej drogi krok po kroku. Ja chętnie poczytałabym bloga Kasi Meinhardt, gdyby go prowadziła, żeby poznać jej proces stawania się kimś zupełnie nowym zawodowo.

Spodobała mi się inicjatywa wspierania się kobiet zaproponowana przez girls 4 girls. Drugi wykład Arletty Jasonek prezentujący po krótce na czym polega zawód testera i jakie cechy osobowości pomagają zostać testerem (m.in. komunikatywność, dociekliwość, dbałość o szczegóły) utwierdził mnie w przekonaniu, że może mi się udać. W duchu solidarności i wzajemnego wspierania się kobiet, postaram się więc dzielić swoimi przeżyciami i przemyśleniami na łamach bloga. Być może mój przykład pomoże którejś z Was podjąć decyzję o zmianie zawodu.
Skoro na testowanie porywa się anglistka, to czemu Wy miałybyście się bać spróbować...